- Nie będzie przesadą, że powiem , że należy Pan do grona osób, które najwięcej wiedzą o historii miejscowości gminy Turawa. W jakich okolicznościach rozpoczęła się ta pasja, z którą nie rozstaje się Pan od wielu lat?
- Z zawodu jestem nauczycielem historii. Wychowałem się w Kadłubie Turawskim. Zaczęło się niewinnie, ponieważ ponad 30 lat temu zacząłem współpracę z kwartalnikiem „Fala”. Przygotowywałem krótkie artykuliki, dotyczące historii gminy Turawa. Później zostałem poproszony przez proboszcza Ligoty Turawskiej o przygotowanie publikacji, dotyczącej historii parafii. Zgodziłem się, a przy okazji opisałem dzieje miejscowości, które wchodzą w jej skład. Wciągnęło mnie poszukiwanie informacji, przybliżających przeszłość ziemi turawskiej. W roku 2013 pojawiła się kolejna publikacja, poświęcona tej tematyce. Była to „Księga historii Ziemi Turawskiej”. Składała się ona z 2 tomów. W sumie liczyła 1548 stron.
- I nie była to Pana ostatnia publikacja?
- Zgadza się. W 2020 roku własnym sumptem opublikowałem sześciotomowe dzieło pt. „Gmina Turawa w słowie pisanym i na zdjęciach”. Każda z części ma około tysiąca stron.
- Po zakończeniu tego ważnego dla wywiadu przybliżenia Pana historycznych osiągnięć przejdźmy do jego meritum. Poświęcił Pan wiele lat na poszukiwanie informacji, dotyczących dziejów miejscowości gminy Turawa. Porozmawiajmy o zabytkach z tego terenu. Czy w Pana sercu szczególne miejsce zajmuje pałac w Turawie?
- Jest dla mnie wyjątkowy z kilku powodów. Z tym obiektem wiąże się wiele ciekawych historii. Pałac w Turawie został wzniesiony na początku XVIII wieku dla pana tamtejszych dóbr Martina Scholza von Loewenckorna. Na przełomie XVIII i XIX wieku mieszkała w nim Anna Barbara von Garnier. Na przestrzeni wieków poprzez kolejne prace budowlane zyskiwał na atrakcyjności. Korzystając z materiałów źródłowych udało mi się odtworzyć kolejne etapy rozbudowy pałacu. Obiekt ten ma też swoje tajemnice. Jedna z nich dotyczy tajemniczego przejścia, które miało prowadzić do Kotorza Wielkiego. Przez jakiś czas obiekt był siedzibą domu dziecka w Turawie. Dzisiaj niszczeje i nie ma możliwości wejścia do środka. Pałac czeka na lepsze czasy. Mam nadzieję, że kiedyś się doczeka.
- Na omawianym przez nas terenie znajdują się drewniane świątynie w Bierdzanach oraz Zakrzowie Turawskim. Czy zapisały się one w Pana pamięci jako lokalnego historyka? Co jest w nich wyjątkowego, że warto je odwiedzić?
- Jak najbardziej. Może zacznijmy od kościoła w Bierdzanach pw. św. Jadwigi, który został wybudowany w 1711 roku. Na uwagę zasługują polichromie, które się w nim znajdują. Przez wiele lat były ukryte pod zieloną farbą olejną. Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku postanowiono odnowić niszczejącą świątynię. Okazało się, że pod farbą znaleziono polichromię z motywami roślinnymi, scenami z Biblii i iluzjonistycznie przedstawionym niebem na stropie. Jednak największe wrażenie robi bierdzańska śmierć. Legendy o niej krążyły wśród mieszkańców niewielkiej miejscowości od lat, jednak nikt z żyjących nie wiedział skąd się wzięły te podania. Jednak mieszkańcy wsi często używali zwrotu „wyglądasz jak bierdzańska śmierć”, czyli bardzo źle. Przy drzwiach wejściowych na ścianie nawy znajduje się malunek śmierci, która przybyła po duszę umierającego mężczyzny. Symbolem przemijania staje się w tym przypadku klepsydra trzymana przez kościaną dłoń. Wydaje się także, że pomiędzy oboma postaciami dochodzi do jakiś pertraktacji, gdyż przed umierającym znajduje się pergaminowa księga, a w dłoni trzyma pióro. Śmierć jest głucha i ślepa, aby nie słyszeć jęków umierających i nie widzieć ich błagających spojrzeń. Prawdopodobnie bierdzańska śmierć została wykonana przez artystów z Krakowa.
- A jak to się stało, że bierdzańska śmierć „zniknęła”?
- W XIX wieku był pożar w kościele. Po tym wydarzeniu zapadła decyzja, aby jego wnętrze pomalować. Ciekawostkę dotyczącą kościoła w Bierdzanach stanowi też fakt, że w XVIII i XIX wieku ze świątyni korzystali katolicy oraz ewangelicy. Ustalono, że ołtarz będzie wspólny, ale podzielono się kaplicami.
- Zakrzów Turawski to wieś, która może pochwalić się nie tylko drewnianym kościółkiem, ale też zabudową frankońską.
- Może zacznijmy od drewnianego kościoła, który został wybudowany w 1759 roku. Jednak w źródłach można znaleźć informacje o tym, że już 100 lat wcześniej w miejscowości znajdowała się inna świątynia. Była ona poprzednikiem kościoła, który przetrwał do naszych czasów. Wiemy o tym, dzięki wizytacji, której dokonywało arcybiskupstwo we Wrocławiu. Z takiej wizyty powstała bardzo dokładna dokumentacja, opisująca wygląd oraz wyposażenie kościoła. Mało tego, najprawdopodobniej w tej lokalizacji wybudowano też świątynię w XV wieku. A jeśli chodzi o zabudowę frankońską, to możemy ją spotkać w Ligocie Turawskiej, Zakrzowie Turawskim oraz Dębiu. Posesje te mają bardzo ciekawy charakter i wyglądają niezwykle urokliwie. W całej okazałości można je podziwiać przy ul. Kościelnej w Zakrzowie Turawskim. Tutaj przesiedlono dawnych mieszkańców z terenów, zalanych przez Jeziora Turawskie. Warto podkreślić, że jak na tamte czasy były one bardzo nowoczesne. Każdy dom był murowany, pokryty dachówką ceramiczną oraz podpiwniczony. Prowadził do niego wjazd zrobiony z kostki brukowej. Właściciele mieli do dyspozycji wiele zabudowań gospodarczych m.in. chlew, szopę oraz stodołę. Otrzymali też pola, łąki oraz sady. W 1933 roku zaczęto budować Jezioro Turawskie. A od 1938 roku do nowoczesnych zabudowań zaczęli się wprowadzać pierwsi właściciele.
- Kościoły drewniane to nie są jedyne perełki, z którymi związane są ciekawe historie. Proszę opowiedzieć te, które dla Pana jako lokalnego historyka należą do szczególnie interesujących.
- Niewątpliwie, należy do nich kościół w Ligocie Turawskiej. Jak się okazuje, uczą się o nim studenci kierunków budowlanych. Został on wybudowany na bagnach i jego konstrukcja stoi na drewnianych palach. Jeśli chodzi o kościół w Kotorzu Wielkim, który powstał pod koniec XVIII wieku, to miał on pecha od chwili, gdy oddano go do użytku. Od razu zaczął pękać z powodu źle wykonanych fundamentów. Trzeba go było skręcać śrubami. W latach 80.XX wieku naprawiono fundamenty, a następnie je wysuszono. Ankrowanie, a więc wzmacnianie konstrukcji przeszedł też kościół pw. św. Józefa Robotnika w Węgrach, który znajduje się w starorzeczu Małej Panwi.
- Zupełnie inny charakter ma ciekawostka, związana z kościołem w Kadłubie Turawskim. Proszę się nią podzielić w czytelnikami „Tygodnika Ziemi Opolskiej”.
- W Kadłubie Turawskim przez wiele lat istniała mała kaplica. Mieszkańcy korzystali z niej do celów modlitewnych, ponieważ nie było kościoła. Pod koniec lat 60.XX wieku postanowiono ją nielegalnie rozbudować. Wcześniej proboszcz Jerzy Obst w 1967 wystąpił do władz z wnioskiem o stosowne zezwolenie na rozbudowę kościoła o 3-4 metry. Odpowiedź nie została nigdy udzielona. Grupa mężczyzn ze wsi postanowiła nielegalnie dobudować nową część kościoła. Budowa środkami gospodarczymi trwała pięć dni i nie spotkała się z reakcją władz. Nadal uważano, że kościół jest za mały i ponowiono nielegalną rozbudowę kościoła. Budowa ruszyła we wrześniu 1967 roku. Świątynia zwiększyła się o kolejne 80 metrów kwadratowych. Mieszkańcy składali wnioski na pozyskanie materiałów budowlanych na fikcyjne potrzeby remontu własnych gospodarstw. Tym razem przerwano budowę kościoła i budynek w stanie surowym zaplombowano.
- Wiemy, że nie jest to już koniec tej historii…
- To prawda. Potem ruszyło śledztwo, które trwało półtora roku. Przesłuchiwano wielu mieszkańców Kadłuba Turawskiego. Milicjanci próbowali ustalić, skąd się wzięły materiały budowlane i kto nadzorował prowadzenie prac przy kościele. Przesłuchiwane osoby mówiły, że niczego nie widziały. Nie wiedziały też, skąd pochodziły materiały budowlane. Milicjantom mówiono, że wieczorem ich nie było, a rano już tak. W podobny sposób tłumaczono udział w pracach budowlanych. Na przykład jeden z robotników twierdził, że żona mu kazała. Inny z kolei nie wiedział, co buduje. Sprawę ostatecznie umorzono w 1968 roku, bo nie udało się ustalić sprawców. Zanim doszło do poświęcenia kościoła w 1969 roku mieszkańcy dobudowali wieżę i zakrystię. Również władze komunistyczne zgodziły się na zalegalizowanie budowlanej samowoli.
Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze